top of page

Ilustrowana opowieść o tym, jak odkrywałam siebie

część szósta i ostatnia 09.2014-04.2015

zapraszam na ciąg dalszy...

Pasje inaczej

Na wybiegu

 

Moja dusza modelki od czasu do czasu odzywa się i w ten sposób.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała okazje stanąć na jakimkolwiek wybiegu, oczywiście, amatorskim, bo o profesjonalnym nawet nie marzę. Ale gdyby to miało kiedyś nastąpić, postaram się być przygotowana.

Za pewne za jakiś czas pojawi się prezentacja, w której pokażę, jak ta myśl, która obecnie pojawiła się w mojej głowie, została świadomie zrealizowana..

A tymczasem pokazuję w tej prezentacji, jak dotychczas się do tego momentu, w większości nieświadomie, przygotowywałam.

 

Pasje inaczej

Przyjmij pozę

 

Podczas pierwszej sesji w stuttgarckim parku, postanowiłam wykorzystać mojego smartfona jako kamerę do nagrania backstage z tej sesji. Okazało się, że jakość jest bardzo dobra i od tego momentu mój smartfon pełni tą role podczas wybranych sesji.

Dzięki temu mogłam potem zobaczyć, jak wygląda proces pozowania i dlaczego pewne zdjęcia są super a inne nie.

Przyjemne z pożytecznym.

Mogę zobaczyć siebie w ukochanej przeze mnie roli i korygować to, co mi się nie podoba.

Czyli...

Uczyć się.

 

Pasje inaczej

Przyjmij pozę...na łonie natury

 

Pozowanie w ustronnych miejscach daje o wiele większe pole do popisu dla realizacji moich pasji.

Chociaż...

Nie zawsze byłam sama, co wcale mi nie przeszkadzało, wręcz odwrotnie.

Ach ten mój ekshibicjonizm..,.,

 

Pasje inaczej

Przyjmij pozę...w miejscach publicznych

 

Taka sytuacja wymusza zupełnie inne zachowania.

Gdy patrzy na ciebie wiele par oczu mijających cie przechodniów, chcąc nie chcąc, wspinasz się na wyżyny swoich możliwości.

A gdy spotykasz się z aplauzem, miłymi uwagami i serdecznymi uśmiechami, wtedy wiesz, że żyjesz.

I nie masz się czego wstydzić, wręcz odwrotnie...

 

Z życia Lukrecji

Urlop

[26.09-15.10.2014]

 

(W telegraficznym skrócie)

Marzenia stają się faktem...

Mój pobyt w Polsce był krótki ale bardzo owocny.

Kilka dni przed wyjazdem, gdy rozmawiałam z siostrami, nagle w rozmowie padła propozycja, bym już teraz, wracając z Polski, przyjechała w pełni jako kobieta.

(piszę o tym obszernie w ostatnim rozdziale poprzedniej części)

I uprzedzając fakty, tak się stało.

Byłam w biurze mojej agencji i omówiłam ten pomysł. Spotkałam się ze zrozumieniem.

Powiedziałam też, że w przyszłości, gdy będę miała jechać w nowe miejsce, chcę być sobą od początku i nie jechać w masce.

Mam nadzieję, że życie nie napisze ponownie jakiegoś niespodziewanego scenariusza, który stanie mi na przeszkodzie. Ale i trak już obecnie nie widzę innego wyjścia. Bo wiem, że na dłuższą metę i tak nie dam rady żyć w masce.

Ale to przyszłość. Teraz ciesze się, że wreszcie mogę być sobą.

I okazało się, że mój film już mogłabym montować obecnie, ale...

W momencie, gdy dowiedziałam się, że wreszcie mogę być sobą, nagle przestało mi na wielu rzeczach, które wcześniej stanowiły o moim ja, zależeć. Aparat wzięłam ze sobą na spacer dopiero kilka dni przed powrotem do Niemiec....

 

Warszawa

Zuza i Beata

 

Nie zrobiłam sesji dla Zuzy. Nie zrobiłam przeglądu szafy.

Za to pojechałam do Nich i spędziłam cudowny tydzień.

Byłam tez na Trans-Wieczorku i postanowiłam zapomnieć...

Przywitałam się z Edytą. Nie rozmawiałyśmy, ale za to bardzo długo rozmawiałam z Anią. I potem sobie uzmysłowiłam, po co mam tracić coś...

Po powrocie do domu napisałam na Facebooku, że nie warto żyć przeszłością. Zostałam zrozumiana. Zmieniłam zapis na stronie Miss Trans o konkursie z tego roku. Moje przemyślenia zostają tylko tutaj, bo to historia mojego życia. Natomiast strona ma opowiadać o konkursie i moim udziale w nim, więc niech tak będzie.

Zuzia zrobiła mi parę fajnych zdjęć i zrobiłam kolejną galerię w moim portfolio.

I bardzo się cieszę, bo będę do Nich przyjeżdżała, jak będę w Polsce i będę cudownie spędzała czas...A tego moje rozładowane akumulatory będą zawsze potrzebowały...

A wracając, zabrałam ze sobą Tomka, bo Zuza się rozchorowała, i wypróżniłam swoją szafę.

I ucieszyłam się, jak okazało się, że większość pasuje.

Dziękuję Wam za wspaniałą gościnę i pomoc w podjęciu trudnych decyzji...

Także o usunięciu pewnych osób z mojego życia.

Być może popełniam błąd, ale wybrałam tych, z którymi czuję się dobrze.

I nie żałuję !

Podczas tego pobytu spotkałam się także ponownie z Agą i poznałam Angelę. Dziewczyny przegoniły mnie w moich nowych brązowych botkach na obcasie przez centrum warszawy. Wypiłyśmy lampkę wina w małej kafejce i wzięłyśmy udział w proteście...przeciwko samym sobie ! (vide foto w galerii poniżej).

Ale miałyśmy ubaw.

 

Kama Veymont

 

W mojej ukochanej kawiarni na Wiatracznej, gdzie już niestety nie ma Dimy, spotkałam się z Kamą.

Jedną z decyzji, jaką już jakiś czas temu podjęłam, a w której umocniłam się po rozmowie najpierw z siostrami a potem w agencji, jest moja rezygnacja z medialności.

Całkowita. Nie potrzebuję już tego. Powiedziałam o tym Kamie. Ale wiem, że sama gra jest wspaniałym przeżyciem, więc jeżeli Kama będzie miała kiedyś chęć i możliwość nakręcić coś, nad czym będzie miała kontrolę od początku do końca, i będzie chciała to zrobić ze mną, zrobię to. Ale tylko z Nią.

Podobne decyzje podjęłam w sprawie fotografii.

 

Julita i Kasia

 

Czekając na czas umówionego spotkania w biurze mojej agencji pracy, przypomniałam sobie o Klitce i poszłam tam.

Przypomniałam się właścicielce, Julicie, i nasza rozmowa zaowocowała dwiema sesjami u Niej w studio.

Od pierwszej wizyty urzekły mnie Jej fotografie i klimat w Jej Klitce. I teraz, podczas sesji przekonałam si ę, że moje przeczucie mnie nie myliło.

Bardzo się cieszę, bo moje portfolio wzbogaci się o zupełnie nową jakość.

Od pewnego czasu już przymierzałam się do wydrukowania swojego portfolio z wybranymi zdjęciami. Ale ciągle brakowało mi koncepcji.

I teraz wreszcie okazało się, że warto było czekać.

Już wiem, że jedno portfolio drukowane będzie ze zdjęć Julity, a drugie ze zdjęć Kasi.

Z Kasią też się spotkałam w kolejnym niezwykłym miejscu. W klubie „Ptasie Radio”, gdzie okazało się, że mają grzane piwo z Lukrecją. Jeszcze klika razy przed wyjazdem tam się pojawiłam.

Rozmawiałam z Nimi obiema o moich obecnych oczekiwaniach i obie doskonale wyszły naprzeciw tym poszukiwaniom.

I na nich się skupię w mojej dalszej przygodzie z profesjonalną fotografią. A plany mamy zacne...

Z tego też powodu na pewno nie pojawię się w Aalen w atelier fotograficznym.

Nadal będę rozwijała swoje strony. Myślałam nawet, żeby je usunąć, ale zablokowałam je hasłem. I po pewnym czasie, gdy przemyślałam sprawę, odblokowałam je. I nadal nad nimi pracuję.

W końcu foto modeling to moja pasja i robię to po to, by się tym chwalić i pokazywać.

Dlatego zapewne za jakiś czas powstanie część trzecia mojej książki, tym razem w wersji filmowej.

Myślałam nawet, żeby przestać pisać. Żeby zostawić to wszystko tak, jak jest. Tylko od czasu do czasu uzupełniać moje oba portfolia zdjęciami.

Ale Kasia bardzo nalegała, żebym nie rezygnowała z pisania. Może coś w tym jest.

Dlatego piszę dalej.

Ale Kasia ma rację. Pisać będę dalej.

I robię to.

 

I tak mój pobyt dobiegł do końca.

 

Udało mi się spotkać w Chodzieży z Magdą. Postanowiłyśmy to powtórzyć, gdy będę ponownie w Polsce, tylko tym razem się odpowiednio przygotować.

Na dworcu w Poznaniu spotkałam Karinę i Jej Marynarza. Jak mi się cudownie zrobiło, gdy z daleka się do mnie wydarła i rzuciła na szyję i wyściskała.

Wspaniała, dzielna dziewczyna.

I udało mi się zaliczyć kolejną odsłonę AGT Closterkeller.

Tym razem byłam na koncercie w Pile, który otwierał tegoroczną trasę.

A w drzwiach przywitał mnie słowami witam pani Lukrecjo, Mateusz, manager zespołu i współorganizator konferencji „Życiodajna śmierć”.

Postanowiłam zrobić osobną stronę o mojej przygodzie z Closterkeller, dlatego tutaj tylko krótka informacja.

Byłam a koncert, jak zwykle, był wspaniały.

A ja ubrana byłam odpowiednio do okoliczności.

Chociaż i tutaj przemawiał przeze mnie mój nowy sposób bycia, bo mimo że zabrałam do Chodzieży strój, prawie że pojechałam na koncert w tym, w czym przyjechałam. Ale nie, zmusiłam sama siebie argumentem, skoro zabrałam, to trzeba założyć.

I nie żałowałam.

 

Nie muszę już świętować swojej kobiecości.

Nie robię specjalnych testów strojów, stylizacji.

Po prostu zakładam to, na co mam ochotę i w czym mi wygodnie i dobrze się czuję.

Dlatego nie będzie już także kolejnych lekcji stylizacji w takiej formie, jak dotychczas.

Zapewne, jak wrócę do prac nad stroną moje oblicza, dalej będę pokazywała, jak to wygląda obecnie. Ale w jakiej formie, obecnie nie wiem.

Ale wiem, ile mi dały te lekcje, dlatego będę ją kontynuowała, bo chcę pokazać, czego mnie te lekcje i poszukiwania nauczyły.

A czego się nauczyłam można także zobaczyć oglądając zdjęcia tutaj oraz na stronie

Fotomodeling Is My Passion.

 

Z życia Lukrecji

Odrobina luksusu

 

Być może zwróciliście uwagę, że na zdjęciach od czasu mego urlopu w Polsce mam stale pomalowane paznokcie.

Poszłam do mojego ulubionego salonu wyregulować brwi, a wyszłam z terminem na paznokcie hybrydowe. Gdy je robiłam, pani w salonie powiedziała, że już wpadłam i będę wracała. I tak się stało. Zakochałam się w tym luksusie i przed wyjazdem do Niemiec zrobiłam je ponownie. A teraz w Niemczech robię je nadal. Trochę inne, ale spełniają dokładnie tą samą rolę.

A podczas kolejnego pobytu w Polsce zrobię to samo na stopach.

 

Jeszcze w Polsce nie miałam okazji sprawdzić tego, co zmieni się w wykonywaniu różnych prac codziennych. Cieszyłam się ślicznymi paznokciami. Zwłaszcza fakt, że po dwóch tygodniach zrobiłam je ponownie, spowodował, że nie urosły tak bardzo, co też miało znaczenie. Gdy przyjechałam do Niemiec i ustaliłam termin (cztery tygodnie do zrobienia ponownie), nagle z dnia na dzień zobaczyłam, ile muszę się nauczyć. Wcześniej pewne rzeczy robiłam automatycznie, a teraz nagle okazało się, że tak prozaiczna sprawa, jak otwarcie aluminiowej puszki, może mi uszkodzić paznokcie. I teraz, mając czterotygodniową pauzę, moje paznokcie urosły tak, jak nigdy dotychczas. Nagle okazało się, że muszę nauczyć się inaczej trzymać długopis, pisać na klawiaturze wygląda inaczej, operowanie nożem w kuchni też wygląda inaczej. Ale wszystkie te niedogodności skutecznie niweluje widok moich paznokci i to, jak obecnie są długie. Za parę dni mam kolejny termin i powiem, żeby pani kosmetyczka nie skracała ich za bardzo. Przekonałam się już, że ten sposób robienia paznokci bardzo je wzmacnia, o czym przekonałam się także boleśnie. Normalnie w tej sytuacji, która stała się moim udziałem, paznokieć byłby złamany, a w tym wypadku był tylko ból.

Wreszcie mogę mieć ładne i długie paznokcie.

 

Z życia Lukrecji

Trans-Wieczorek

 

To był wieczór. Po długiej przerwie pojawiam się, zrobiłam wrażenie i położyłam kres pewnemu konfliktowi. Zbyt dobrze się bawiłam, by nadal unosić się honorem.

Ale przede wszystkim przetestowałam moje nowe brązowe botki. Sprawdziły się rewelacyjnie.

Bawiłam się świetnie i jak będę miała okazje i możliwość, na pewno będę starała się być na naszych imprezach.

(wszystkie zdjęcia w tej galerii pochodzą z archiwum prywatnego Beatki S.)

 

Z życia Lukrecji

Dwie Misski

 

Tego nie mogło zabraknąć.

Skoro spotkały się dwie Misski, to musiały wspólnie stanąć przed obiektywem.

A żeby było weselej, wymieniły się sukienkami.

A potem wspólnie pozowały nadal...w łóżku.

Ale to już zupełnie inna historia...

 

Z życia Lukrecji

Zuzy domowa rewia mody z dedykacją dla mnie

 

Taka fajna niespodzianka. Zuza oczywiście przymierzyła wszystko, co Tomek zabrał dla Niej w wielkiej walizce. A przymierzając, poszła w moje ślady i zrobiła sesję foto domowa rewia mody, którą potem zamieściła na facebooku z dedykacją i podziękowaniem.

To był bardzo fajny gest.

 

Z życia Lukrecji

Korona na własnych włosach

 

Już miałam ją co prawda na swoich włosach, gdy robiłam sesję Gracji, ale wtedy miałam jeszcze bardzo krótkie włosy. Teraz, gdy moje własne są dłuższe niż peruki, którą miałam na sobie podczas koronacji, nie mogłam sobie odmówić przyjemności założenia jej ponownie. Przejrzałam się w lustrze i zrobiłam parę zdjęć. A potem korona wróciła na swoje honorowe miejsce...

 

Z życia Lukrecji

Super Push-Up miseczka D

 

Wielokrotnie szukałam powodu, by wyjść z domu i być między ludźmi w moim kobiecym, wreszcie nie od święta, ale stałym wcieleniu.

A że do galerii Malta mam nie daleko, pojawiłam się tam kilkakrotnie i odkryłam stanik super push-up z miseczką D. Znalazłam dwa przecenione. Najpierw kupiłam jeden, a gdy się w domu przekonałam o jego zaletach, kupiłam też drugi. Moje dotychczasowe, z miseczką C, były optycznie trochę za małe, tak, jak moje starsze. Teraz wreszcie jestem zadowolona, tym bardziej, że oba maja bardzo sztywną formę miseczek i doskonale spełniają swoją rolę. Teraz już moje silikonowe protezy będę używała tylko w moim domowym studio i być może na imprezach. Ale nie pozbędę się ich, bo lubię je od czasu do czasu założyć, pomacać się stojąc przed lustrem i zobaczyć w nim to, czego nigdy zapewne nie zobaczę bez ich pomocy...

Choć życie mnie już nauczyło, nigdy nie mów nigdy...

A wracając do protez zapewne od czasu do czasu założę je po prostu na spacer. Przy odpowiednim stroju robią takie wrażenie, że...ach. Czemu więc mam z tego rezygnować.

Wyprzedzając fakty, w Niemczech kupiłam kolejny stanik z miseczka D, ale tym razem push-up. Nie ma tak sztywnych miseczek, ale ma za to dwie zalety. Ma odpinane ramiączka, dzięki czemu jest wygodniejszy w zakładaniu, bo ja nie noszę stanika non stop. Praktycznie w domu rzadko mam go na sobie, ale wychodząc gdziekolwiek, zakładam go. I w przypadku staników z ramiączkami na stałe było to niepraktyczne i niewygodne. Teraz mogę to zrobić szybko i wygodnie. A dodatkowo okazało się, że model, który kupiłam, jest bardzo wygodny i już nazajutrz po kupieniu miałam go większość dnia na sobie. I gdy nagle okazało się, że musiałam wyjść do polskiego busa, który miał podany błędny adres odbieranej osoby, byłam w pełnym kobiecym wydaniu...

(Do galerii wybrałam kilka zdjęć, na których mam założony właśnie jeden z nowych staników z miseczką D).

 

Z życia Lukrecji

Magda

 

Zawsze z wielką przyjemnością poświęcam czas na spotkania z ludźmi i rozmowy z nimi.

Często przeradzają się one we wspaniałe znajomości, a niekiedy w trwałe przyjaźnie...

Jednak z niezwykła atencją podchodzę do spotkań z ludźmi, którzy znali mnie w moim poprzednim wcieleniu, zwłaszcza, gdy sami nawiązują ze mną kontakt, odnajdują mnie, chcą się spotkać...Pewnie nawet nie zdają sobie sprawy, jak ładują wtedy moje akumulatory.

Właśnie do jednej z takich osób należy Magda.

Spędziłyśmy bardzo przyjemne popołudnie i po raz kolejny okazało się, że we mnie zawsze było coś innego, co Oni widzieli od początku naszej znajomości...Tylko nikt z nas nie wiedział co.

Nie raz spotykam się z takimi stwierdzeniami, co tylko mnie utwierdza, że wreszcie jadę po dobrym torze w pociągu mojego życia...

 

Z życia Lukrecji

Closterkeller

 

I ponownie spędziłam sporo czasu, by wybrać strój na koncert. Prawie że zostawiłabym go w domu, ale skoro wiozłam go ze sobą z Poznania do Chodzieży, to uznałam, że idiotyzmem byłoby go nie wykorzystać. Tak więc pojechałam odpowiednio ubrana na koncert do Barki w Pile. I na dzień dobry w wejściu usłyszałam zachwyt nad moimi butami. A skoro rozmowa się zaczęła, to potem już poszło z górki. A do tego Mateusz, manago zespołu załatwił mi wejście do garderoby zespołu, gdzie zrobiłam sobie zdjęcia z Anją. A przy okazji zaprosił mnie na kolejną konferencję „Życiodajna śmierć”. Być może uda mi się tym razem być osobiście...

Z życia Lukrecji

Malta, nowe buty i sukienka.

 

Moje nowe jasno brązowe botki okazały się strzałem w dziesiątkę. Mimo rozmiaru 44 okazały się bardzo wygodne. Byłam w nich w warszawie. Miałam je na sobie zawsze, gdy jechałam do miasta. Miałam je na sobie podczas całego Trans-Wieczorku, tańczyłam, chodziłam. Sprawdziły się rewelacyjnie. Oczywiście, po powrocie do Poznania praktycznie innych butów nie zakładałam. I gdy wreszcie postanowiłam zabrać ze sobą aparat na Maltę, oczywiście miałam je na sobie.

Podczas jednego z ostatnich spacerów przed powrotem do Niemiec sprawdziłam w praktyce drugie nowe buty, niskie czarne szpileczki, świeżo odebrane od szewca, który musiał je doprowadzić do ładu po mojej sesji w Schlossgarten, gdzie ścieżki wysypane drobnym kamieniem dały im ostro popalić.

Do takich eleganckich klasycznych szpileczek strój musiał być odpowiedni, a że było całkiem ciepło, założyłam moją nową sukienkę i marynarkę kupione podczas nagrania sceny ze stylistką do odcinaka serialu „ W obcym ciele”, gdyż nie miałam jeszcze okazji zaprezentować jej publicznie.

Zgodnie z oczekiwaniami, także te buty okazały się wygodne.

Jednak, gdy teraz zużyję te, co mam, kolejne na pewno kupię już w moim rozmiarze. Już wiem, że wszelkiego rodzaju sandałki i otwarte buty powinny być w rozmiarze 44 a pełne w rozmiarze 45. natomiast co do balerinek, tu temat jest otwarty. Mam takie w rozmiarze 44, w których mogę chodzić cały dzień i takie, które po pół godzinie muszę zdjąć. Ale dzięki tym testom już wiem, na co wracać uwagę, gdy będę chciała kupić nowe. Ale nie tak szybko. Obecnie zapas mam wystarczający.

 

To miała być kolejna sesja w cyklu być sobą, ale gdy skończyłam opis, stwierdziłam, że musi być tutaj. Obecnie cykl być sobą zamykam. Być może od czasu do czasu wrócę do niego, ale ta forma, jaką obecnie stosuję pisząc kolejne rozdziały mojej historii, bardzo mi odpowiada i zapewne przy niej pozostanę już na zawsze. Tym bardziej, że obecnie nie muszę już szukać specjalnych okazji by być sobą, gdyż jestem sobą non stop. I nawet, jak życie zmusi mnie do założenia ponownie maski, nie przestanę być sobą...

 

Dusza pełna fetyszy

Trochę fetyszu w poznańskim Nowym Mieście

 

To, że wreszcie mogę być sobą, początkowo spowodowało, że przestałam potrzebować zdjęć, bawić się moimi fetyszami. Ale nie trwało to długo. Zuza nad Zalewem Zegrzyńskim już przebudziła moje pasje.

Na koncert Closterkeller pojechałam odpowiednio ubrana.

A gdy wreszcie zdecydowałam się zabrać ze sobą aparat na spacer, miałam na sobie skórzaną mini i moją nową kurtkę z imitacji skóry. Nie pamiętam już, gdzie wtedy szłam, ale nie chciałam brać aparatu, dlatego uwieczniłam swój wygląd pod blokiem.

Następnym razem postanowiłam zaszaleć i założyłam moje gotyckie kozaki. Chciałam w nich iść na Maltę, ale okazało się, że to buty na koncert, na sesję, na imprezę. Na spacer nie bardzo, bo nie czułam się w nich na tyle wygodnie, by długo w nich chodzić. Więc poszłam w krzaki niedaleko mojego bloku. Tam znalazłam najpierw spory konar, który zastąpił mój pejcz. A potem odkryłam całkiem malownicze i doskonale pasujące do stylistyki sesji ruiny. Nie wiedziałam, że wręcz pod oknem mam takie fajne miejsce do zdjęć.

Tak, tak.

Czarna Róża trochę zaszalała.

 

Z życia...kogo ?

Imieninowe zawirowania

Część pierwsza Christi

 

Po urodzeniu dostałam imię Krzysztof.

Po odkryciu prawdy o sobie przybrałam pseudonim Lukrecja, z którym bardzo się zżyłam i zaczęłam traktować jak swoje prawdziwe imię.

Od kilku lat pracuję w Niemczech i przyszedł taki moment, że wreszcie zaczęłam żyć w pełni, żyć tak, jak pragnę i jak czuję.

Z przyczyn praktycznych zaczęłam używać imienia Chris i tak się do niego już przyzwyczaiłam, że to ono wraca jako moje prawdziwe imię, tym bardziej, że to modyfikacja mojego prawdziwego imienia.

17.11.2014 zobaczyłam w sklepie wisiorek z imieniem Christina. Kupiłam go i decyzja zapadła.

Skróciłam go prawie do formy używanej przeze mnie w Niemczech, dodałam pierwsze litery mojego prawdziwego nazwiska.

Lucy, bo praktycznie rezygnuję z używania pełnej wersji, czyli Lukrecja, będę traktowała jako swój pseudonim artystyczny. Zwracajcie się do mnie, jak Wam wygodnie, Chris, Christi, Lucy. Po prostu to kolejny krok do bycia sobą bez przeprowadzania wielkich zmian.

Tak więc witam Was na mojej stronie, na której znajdziecie odpowiedź, kim jestem i jak to odkryłam.

I jak cieszę się z tego, że jestem tym kim jestem...

Zapraszam serdecznie

Christi Sz.-Kowalska

W ten sposób kończę cykl z życia Lukrecji.

W jego miejsce pojawia się nowy.

Z życia Christi Sz.-Kowalskiej

(dla przyjaciół i bliskich w Polsce po prostu Kryśka)

 

Część druga Christi czy Lucy

 

(Kilka dni później)

Jednak nie Chris.

Cały czas, gdy myślę o sobie, mówię w duchu Lucy...

Gdy słyszę Chris, czuję się nim...

Co chwila zdaję sobie sprawę, jak zżyłam się z moim imieniem. To w końcu one towarzyszy mi od początku odkrywania siebie.

Z przyczyn praktycznych będę w Niemczech używała imienia Chris. Być może z czasem usłyszę formę, która bardziej mi odpowiada, czyli Christi. Dlatego zostawiam niemiecką wersję zapisu tego imienia.

Ale w Polsce pozostanę sobą, Lukrecją.

I żeby pogodzić moje oba światy, dokonałam ostatniej, mam nadzieję, modyfikacji.

Lukrecja Christina Sz.-Kowalska

(Oczywiście, jeżeli ktoś w Polsce będzie chciał do mnie mówić Kryśka, nie mam nic przeciwko).

A cykl od tej pory będzie się nazywał po prostu z życia Pani Sz.-Kowalskiej. Tak samo zmienia nazwę cykl święto kobiecości na święto kobiecości Pani Sz.-Kowalskiej.

Lucy, ja jednak nie potrafię żyć bez Ciebie...

 

Święto kobiecości...

U celu

 

Kończąc poprzednią część, w jednym z ostatnich rozdziałów napisałam, że nadal będę umieszczała galerie w cyklu nowe kreacje. Tymczasem wszystko uległo zmianie.

W pewnym stopniu nadal świętuję jednak swoją kobiecość. Tylko wygląda to inaczej, niż dotychczas.

Przede wszystkim nie zabieram ze sobą nic na przebranie. Jak już, to jedynie buty, gdyż jadąc samochodem, nie zakładam obuwia na wysokim klinie czy obcasie.

Obecnie święto wygląda tak, że gdy planuję zabrać aparat, to dłużej zastanawiam się, co na siebie włożyć.

I cały czas pojawiają się nowe stylizacje. Nie traktuję już ich jako bazy. Po prostu, sprawdzam, co do siebie pasuje, a co nie. W czym mi dobrze, w czym mi wygodnie. W czym osiągam zamierzony efekt. I na bazie tych doświadczeń i wniosków uzupełniam swoja garderobę.

Ale także szukam zastosowania dla tego, co już mam w zestawieniu z tym, co pojawia się w mojej szafie.

 

Święto kobiecości Pani Sz.-Kowalskiej

Być kobietą jesienną i zimową porą

 

Jednym z rezultatów jesiennych poszukiwań jest odkrycie uroku rajstop. Pamiętam, że wielokrotnie patrzyłam z zazdrością na zimowe, ozdobione wzorem, rajstopy. Chciałam je nosić, ale ciągle nie wiedziałam, jak. Cały czas byłam wierna legginsom i spodniom.

Wreszcie teraz, gdy zaczęłam szukać wygody, ciepła, ale jednocześnie jak najbardziej kobiecego wyglądu, cały czas, zarówno w domu, jak i podczas wyjść, czy to na spacer, czy na zakupy, czy do restauracji, czy specjalnie po to, by zrobić sesję. Szukałam także sposobu na to, by co chwile się nie przebierać. I wtedy sięgnęłam po pierwsze grube rajstopy we wzory. Szybko dokupiłam kolejne, zarówno wyglądające jak zrobione na drutach, jak i cieńsze gładkie. Szybko moja garderoba wzbogaciła się w kolejne, a potem także w legginsy, typowe getry, bo robione tak jak rajstopy, tylko bez stóp. Po pewnym czasie stwierdziłam, że zdecydowanie wolę rajstopy niż legginsy i skarpetki. Ale legginsy doceniłam, zwłaszcza, jak wreszcie trafiłam na skarpetki pończochowe, ale grubsze. I znalazłam tez zastosowanie dla ocieplaczy na łydki i kostki. Kupiłam ciepłe skarpetki do noszenia w domu.

I tak to będzie wyglądać. Legginsy latem i cieplejszymi okresami wiosny i jesieni, a zima i w zimne dni rajstopy.

Praktyka pokazała mi, że moje obawy co do sposobu noszenia zimą legginsów, uzasadnione po poprzedniej zimie, gdy zaczynałam pojawiać się publicznie w kobiecym wydaniu, są bezpodstawne. Rajstopy pozwalają założyć na wierz wszystko, na co mam w danym momencie ochotę.

I właśnie to odkrywanie sposobu bycia kobietą, gdy jest zimno, pokazuję w tej kolekcji, kolejnej w cyklu, święto kobiecości, ale już nie Lukrecji, tylko

Święto kobiecości Pani Sz.-Kowalskiej

(Zmianę wyjaśniam w rozdziale w cyklu z życia Pani Sz. zatytułowanym właśnie „imieninowe zawirowania”)

Tak, jak wspomniałam, uczę się obecnie sposobu ubierania jesienno-zimowego. Szukam najbardziej kobiecego, ale jednocześnie pasującego do mnie, sposobu ubierania.

Odkrywam nowe sposoby noszenia znanych elementów stroju, testuję nowe. Sprawdzam, jak się czuję, szukam wygody, ale i elegancji, zarówno w domu, w pracach codziennych, w szybkich wyskokach do miasta, na zakupy. Podczas dłuższych spacerów czy wizytach na różnego rodzaju festynach.

Dlatego pierwszą kolekcję galerii w cyklu święto kobiecości Pani Sz.-Kowalskiej zatytułowałam właśnie być kobietą jesienną i zimową porą

 

Jesienne klimaty

 

Jesień pozwalała od czasu do czasu zdjąć z siebie co nieco, co umożliwiło mi pokazać także to, co miałam akurat pod spodem. Ale jednak głównie pokazuję tutaj jak szukałam ciepła, wygody i elegancji, ale także sex appealu w tej jesiennej porze. I kolejny raz przekonywałam się, jak cudownie być kobietą. Jak wspaniale jest założyć rajstopy, legginsy, sukienkę, spódniczkę, długi sweterek i bardzo kobiecą czapkę.

I czekałam na śnieg...

Praktycznie nie ruszałam się bez aparatu. Nawet w salonie samochodowym, gdzie byliśmy zmienić opony na zimowe i zrobić przegląd, miałam go ze sobą. Innym razem zwiedziłam stary piękny cmentarz Leonarda w Gmund.

Pojawiałam się w znanych i sprawdzonych miejscach (np. Kiemele czy Abstgmund), w zupełnie nowych, (np. Gschwend) czy już poznanych, ale nie wykorzystanych sesyjnie (Götzenbachsee)

Świetnie się bawiłam, świetnie się czułam i mam niebywałą frajdę przeglądając kolejne zbiory moich zdjęć. Kolejne etapy mojej drogi do bycia sobą...

 

Der Schlossgarten Hohenstadt

 

Tak jak latem, tak i jesienią jest to cudowne miejsce. Spokój, cisza, wspaniałe tła. Doskonałe kompozycje. Czegóż chcieć więcej...

 

Kiemele

 

Nie mogło mnie tu zabraknąć, tym bardziej, że co jakiś czas na placu manewrowym coś przybywało, coś zmieniało miejsce postoju, a w ostateczności zawsze zostawały moje ulubione trzy wraki...

 

Götzenbachsee Göggingen

 

Nawet sobie nie zdawałam sprawy, że prawie pod ręką mam takie cudowne miejsce. I jak już je odkryłam wreszcie ponownie, bo wiedziałam przecież o nim od samego początku mego pobytu tutaj, często bywałam w tym pełnym uroku miejscu...

 

W leśnych ustroniach i otwartych przestrzeniach pól

 

Niekiedy szukałam całkowitego spokoju i ciszy. Z dala od ludzi. Chciałam być sama i oddawać się swoim pasjom...

 

Abstgmund

 

Całkiem fajne miasteczko z sporym, jak na jego wielkość centrum handlowym, które stało się moim miejscem licznych zakupów. A przy okazji oczywiście miałam ze sobą aparat ze statywem...

 

Schwabisch Gmund

 

Mimo wielu wizyt, niekiedy odkrywałam zupełnie nowe ciekawe miejsca, a niekiedy wracałam, by poprawić zdjęcia, które nie wyszły przy innej okazji. Innym razem po prostu chciałam spacerować i robić zdjęcia. A to miasteczko ma nieprzebrane ilości ciekawych miejsc...

 

Schwabisch Gmund Fritchof Leonard

 

jak choćby ten wspaniały cmentarz. Od dawna uwielbiam cmentarze, zwłaszcza zabytkowe, więc i ten obiekt nie pozostał mi obojętnym i skorzystałam z nadarzającej się okazji, by go zwiedzić.

 

Gschwend

 

Kolejne ciekawe miejsce w okolicy. Pojechałam z moim podopiecznym na Weihnachtsmarkt.

A na miejscu dostrzegłam ciekawą rzeźbę w rogu jednego placu. A po drugiej stronie ulicy zabytkowy kościół, a takie budowle zawsze dają ciekawe tła kompozycyjne, więc wyjęłam aparat, statyw...

 

Mutlangen

 

Taka zupełnie przypadkowa mini sesja motoryzacyjna. Byłam zrobić przegląd samochodu mojego podopiecznego. Skorzystałam więc z okazji, by sobie pooglądać ofertę. Samochody to co prawda nie moja pasja, ale ciekawy oryginalny model może być też powodem, by zrobić sobie na jego tle zdjęcie...

 

W zimowej scenerii

 

Nie miałam wiele okazji zrobić w pełni zimowych sesji ze śniegiem w roli głównej. Po prostu, gdy był śnieg, ja byłam chora albo nie miałam możliwości wyjść z aparatem.

Ale dwa razy udało się

 

Kiemele

 

Raz miałam na wszelki wypadek aparat w samochodzie i wjechałam na chwilę do Kiemele, gdzie mogłam zrobić mini sesję na tle moich trzech ulubionych wraków, tym razem nieco zamaskowanych przez śnieg. Jest to bardzo mini sesja, bo aparat miałam, ale po kilku zdjęciach baterie się rozładowały...

 

Der Schlossgarten Hohenstadt

 

To był ostatni gwizdek. Była dodatnia temperatura i śnieg zaczynał topnieć. Wtedy pomyślałam, że w tym parku śnieg powinien być jeszcze w dużym stopniu nie naruszony. I tak faktycznie było.

Specjalnie na ta sesje założyłam moją sukienkę lederoptik i kozaki.

 

Nie ma w tej kolekcji takich sesji, które kocham najbardziej. Zdecydowanie brakuje mi klasycznych szpilek. Nie popełnię już tego błędu w przyszłości, by nie mieć ich ze sobą...

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Pasje wracają

 

Początkowo tak się cieszyłam tym, że wreszcie mogę być sobą w pełni, że praktycznie nie korzystałam z aparatu. Nie chciało mi się też dalej rozwijać stron.

Ale do czasu. W końcu mam dusze modelki, kocham pozować, kocham obiektyw. I szybko wróciłam do swoich pasji.

Wróciłam do prac nad stronami. I bardzo szybko moja kolekcja nowych zdjęć zaczęła lawinowo rosnąć. Tym bardziej, że tak mi się podoba odkrywanie jesiennych, a już wkrótce także zimowych kreacji, że nie mogło być inaczej. Aparat jest ze mną prawie stale.

I tak już zapewne zostanie. Na pewno będą małe przerwy, ale i tak pasje będą wracały.

Więcej, zaczęłam nawet oddawać się swoim fetyszowym pasjom, i to tych bardziej perwersyjnych, o których tutaj w ogóle nie wspominam...

Ciągle odkrywam, ile frajdy daje mi stanie przed obiektywem.

I nawet, jak wydaje mi się, że mogę bez tego żyć, szybko okazuje się, że jestem w błędzie.

Nie potrafię...

Dlatego zapewne Julita i Jej Klitka Atelier to jeszcze nie ostatnie moje słowo w fotomodelingu...

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

W zaciszu domowym

 

Początkowo w domu w pracy zakładałam wygodne, ale i takie, których nie zakładałam do miasta. Szybko stwierdziłam, że te ciągłe przebieranie jest niepraktyczne. Chciałam także w domu wyglądać ładnie, nie tylko wygodnie. A jak stałam się posiadaczką fartuszków kuchennych, zaczęłam korzystać z pełnej gamy zawartości mojej szafy. I bardzo szybko te praktyczne, noszone początkowo, trafiły do części z rzeczami rezerwowymi i obecnie nie noszonymi.

Teraz, wychodząc na spacer, do miasta, na zakupy, bardzo często uzupełniam tylko strój, który mam na sobie. Oczywiście, niekiedy zakładam coś innego, ale bardziej z chęci założenia czegoś innego niż potrzeby. I gdy zaczęłam coraz częściej korzystać z aparatu, także moje domowe kreacje zaczęłam uwieczniać...

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Różne oblicza Lukrecji

Lederoptik

 

Najpierw kurtka, potem liliowe legginsy. Spodnie. Jakiś czas potem kolejne legginsy.

Wreszcie zobaczyłam tą sukienkę i wiedziałam, że bardzo szybko wrócę ją przymierzyć. Specjalnie miałam na sobie gruby sweter, bo chciałam sprawdzić, czy będę się czuła swobodnie, bo chciałam ją mieć na teraz, gdy jest zimno. I okazało się, że tak jest.

Przeglądając moje galerie z cyklu być kobietą jesienią i zimą, łatwo zobaczyć, że często korzystam z moich nowych nabytków.

No cóż, lubię błyszczeć...

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Ostry fetysz, czyli jak pokochać swoje ciało

 

Nie napisze co, bo to nie o to chodzi, ale od czasu, gdy postanowiłam uporać się ze swoją seksualnością i tym, kim jestem, jak jestem stworzona przez naturę, korzystam z różnych okazji, by się przekonać o swoich odczuciach. Zdradzę tylko, że moje zabawy mają wiele wspólnego z wodą...

Rozmawiałam o tym zarówno z Kasią jak i z Julitą. I zapewne przyniesie to w swoim czasie efekty.

Ale mam także swoje gorące, perwersyjne fetyszowe pasje.

I one także bardzo mi pomagają. Daje im upust, i to coraz częściej, i cieszę się, że sprawiają mi frajdę, a pamiętam, jak jeszcze rok temu zarzekałam się, że nie zamierzam go używać, a najlepiej to bym się go pozbyła...

Nie pozbędę się.

I wierzę, że z czasem będę ubierała się dokładnie tak, jak będę chciała w danym momencie.

I nie będę się ograniczała tym, że jestem zbudowana tak, jak jestem.

Bardzo się cieszę, że nie czuję już obrzydzenia, wręcz odwrotnie, podniecam się, robiąc to i oglądając potem efekty.

Od pewnego czasu coś za mną chodzi. Planuję to, jak jestem w Niemczech, ale jak jestem w Polsce, nie realizuję tych zamysłów.

Ale czuję, że ta chwila zbliża się dużymi krokami...

 

Z życia Lukrecji

Klitka Atelier. Prezentacja i wystawa.

 

Na drugiej naszej sesji, przed moim wyjazdem do Poznania, Julita zapytała, czy może w najbliższy piątek zrobić prezentacje z moich zdjęć na piątkowe wieczorne spotkania ze sztuką, które tym razem odbywały się w Klitce. Oczywiście zgodziłam się. W końcu także po to pozuję, by efekty pokazywać. Z braku czasu Julita przygotowała prezentację multimedialną, bo na drug zdjęć było za mało czasu. W ten sposób pojawiła się nowa forma prezentacji mojej osoby. Nowy rozdział w cyklu Lukrecja medialna.

A będąc już w Niemczech, Julita poinformowała mnie, że dwa moje zdjęcia umieściła na wystawie.

I jak tu nie wierzyć przeczuciom.

Pierwsza moja wizyta w Klitce i moje wrażenia. Nawet nie spodziewałam się, mimo że raczej od razu wiedziałam, że tutaj wrócę w przyszłości, że tak szybko będą takie fajne efekty...

 

Kilka dni po napisaniu tego tekstu dostałam zdjęcia. Są na stronie z moim portfolio (zapraszam).

W takim wydaniu jeszcze siebie nie widziałam. Jestem zachwycona. Niecierpliwie czekam teraz, by usiąść z Julitą w Jej klitce i pijąc kawę, podzielić się wrażeniami i omówić dalsze plany...

 

W świecie fetyszu

Gracja

Tym razem cała w czernii...Ale nie do końca...

 

Jadąc tutaj nie zabrałam niczego, co planowałam przed wyjazdem do Polski. Postanowiłam moje fetysze realizować w Polsce. Nawet nie rozpakowałam moich mieczy. (Ale od pewnego czasu zaczynam myśleć o tym, by je rozpakować). Mam tu jednak moje różowe balerinki. I pewnego razu, gdy miałam na sobie czarny strój, nagle zobaczyłam w lustrze, że to kolejne wcielenie Gracji. Skoro tak, postanowiłam pobawić się przed obiektywem.

Czarne rajstopy, czarna tunika, czarne balerinki, różowe haus ballerinas. I po raz pierwszy miałam związane moje własne włosy. Miałam kitkę.

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Święto kobiecości Pani Sz.-Kowalskiej

Jedyna kobieta w sukience

[05.12.2014]

 

Cały ten wieczór spędziłam na spotkaniu świątecznym środowiska gołębiarzy, do którego należy mój podopieczny. Przezornie usiadłam w końcu stołu, gdzie zgromadziła się piękniejsza część towarzystwa. W naszym kobiecym gronie rozmowy były coraz bardziej pikantne i wesołe. W przeciwieństwie do drugiego końca stołu, gdzie królował temat gołębi i piłki nożnej. Zostałam wspaniale przyjęta przez nowo poznane dziewczyny a w pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, o czym zaraz poinformowałam resztę dziewczyn, że jestem jedyną kobietą w sukience.

 

W świecie fetyszu

Gracja w domowym wydaniu

 

Robiąc prawie codziennie zdjęcia do galerii w zaciszu domowym bardzo szybko zorientowałam się, że prawie zawsze przemawia przeze mnie Gracja. Strój, w którym dobrze się czuję, podkreślam swoje walory, obowiązkowo balerinki albo haus ballerinas na nogach, nie pozwalają postępować inaczej. Lubię to w sobie i bez kompleksów pokazuję...

 

W świecie fetyszu

Gracja

Tym razem czerwono czarna

 

Ten zakup był rewelacyjny. Te rajstopy przeszły moje oczekiwania. A balerinki, które kupiłam w sumie po to, by w nich spać, bo często wstaję w nocy i nie mam czasu niekiedy zakładać domowych balerinek, okazały się cudownym zastępstwem dla moich klasycznych baletek, które zostawiłam w domu.

Co prawda nie śpię w nich, tym bardziej, że kupiłam inne, które doskonale spełniają swoją rolę.

Wracając do Gracji. Tym razem postawiłam na kontrast. Czarne kryjące rajstopy i czerwona obcisla bluzka z długimi rękawami. I oddałam się wydobywaniu kobiecej gracji z mego ciała.

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Różne oblicza Lukrecji

Sukienki

 

Oprócz legginsów to właśnie one stały się moim ulubionym elementem damskiej garderoby. Są wygodne, praktyczne. Nie muszę się zbytnio martwić maskowaniem.

Jeszcze podczas urlopu w Polsce kupiłam w new Yorkerze niebieską.

Krótko po przyjeździe do Niemiec, będąc w TAAKO, zobaczyłam czarną sukienkę z dużą domieszką lycry. Moja dotychczasowa sukienka, którą kupiłam rok temu, nadaje się tylko na sesje i na krótkie wyjścia, bo jest za obcisła. Natomiast ta jest luźna, wygodna i ma odpowiedni połysk. A w dodatku była przeceniona. Przypuszczam, że latem będę ją bardzo często miała na sobie, gdyż to letnia sukienka.

Jakiś czas potem kupiłam sukienkę lederoptik. Jest duża, mogę ją swobodnie nosić zimą mając pod nią gruby sweterek. I od momentu kupienia bardzo często mam ją na sobie. Zapewne w niej będę wracała do domu w styczniu. W niej byłam na spotkaniu świątecznym rodziny gołębiarzy, będąc jednocześnie jedyną kobietą w sukience. Jej forma bez problemu pozwoli mi ją nosić także wiosną i jesienią, a nawet w chłodniejsze letnie dni.

A wracając do tego świątecznego wieczoru. Z myślą o nim i o Świętach kupiłam kolejną sukienkę, tym razem bardzo jasną, kremową. Prostą, a jednocześnie przy zastosowaniu odpowiednich dodatków, elegancką. Właśnie brak tego dodatku, który sobie upatrzyłam, a którego nie dostałam, spowodował, że założyłam na ten wieczór tą lederoptik. Ale w Święta ją na pewno założę i kto wie, czy przed świętami nie uzupełnię jej o ten brakujący element.

Mimo, że sprezentowałam kilka sukienek Zuzi i tak mam ich coraz więcej.

Właściwie mam sukienki do pracy, bo kupiłam tutaj czerwoną i liliową (ta ostatnia jest bardziej długim seterkiem, ale i tak noszę ja jak sukienkę) właśnie na jesienno-zimowe chłody do noszenia na co dzień. Mam sukienki wizytowe. Mam sukienki imprezowe. Mam sukienki na wyjścia do miasta. Mam sukienki na sesje. I praktycznie na każda porę roku. Jest tylko jeszcze jeden brak w mojej garderobie, typowo letni, który raczej na pewno uzupełnię. Typowo letnią, długą do ziemi, przewiewną sukienkę.

Prezentując moją nową czarną sukienkę założyłam moje także nowe, i w dodatku pierwsze w mojej kolekcji, wzorzyste rajstopy. Po tym, jak zakochałam się w moich wzorzystych legginsach w odcieniach błękitu, marzyłam o podobnych rajstopach. Ale fakt, ze mam jeszcze sporo rajstop, wstrzymywał mnie przed zakupem. Az pewnego dnia w KIKu zobaczyłam, że akurat takie, jak mi się podobają, a które już widziałam wcześniej, są przecenione. Wyskrobałam z portfela wszystkie drobiazgi, przeliczyłam i okazało się, że mam akurat tyle ile one kosztują.

Prawdopodobnie, gdy będę miała okazję zaprezentować moją nową sukienkę publicznie, będę miała na sobie także te rajstopy, więc ta przymiarka jest bardzo „na rzeczy”.

 

W świecie fetyszu

Wodny fetysz...w wannie

 

Rajstopy, legginsy z lycry, stringi, koci komplet bielizny...

zapewne to nie koniec...

najpierw był prysznic. Potem jezioro na zmianę z kałużą po deszczu na betonowym placu.

Ponownie prysznic. Potem był basen w pewnym domu.

Od czasu do czasu wchodziłam w szpilkach do wody...

Chodziłam w nich po dnie basenu...

Aż wreszcie wylądowałam w wannie.

Uwielbiam ten moment, gdy woda zaczyna zmieniać fakturę materiału na moim ciele...

Uwielbiam te refleksy światła odbijającego się od mokrej lycry...

Ten motyw ciągle będzie się przeplatał, tym bardziej, że nadal nie miałam okazji zobaczyć, jak zachowają się w wodzie moje protezy...

Mój nowy kostium kąpielowy także czeka na swój debiut...

Trym razem w wannie.

Gdzie następnym razem ? (Bo że będzie następny nie mam wątpliwości).

Gdzie następnym razem ? Zobaczymy w przyszłości...

 

Z życia Pani Sz.-Kowalskiej

Świąteczny obiad

[Gwiazdka 2014]

 

Nie kupiłam nowej biżuterii.

Okazało się, że to co mam daje dosyć możliwości.

Drugi dzień Świąt. Przyjechała rodzina i pojechaliśmy do restauracji na uroczysty obiad. Była też para, u której byłam z moim podopiecznym klika dni wcześniej na proszonej kolacji.

To wtedy założyłam pierwszy raz publicznie moją specjalnie na Święta kupioną sukienkę.

Czułam się świetnie, chociaż nie usłyszałam ani słowa na mój temat. Byłam traktowana normalnie.

Za to, gdy spotkaliśmy się ponownie w drugi dzień Świąt, po usłyszeniu w domu słów uznania dla mojej kreacji, to samo stało się także podczas obiadu. Zwłaszcza, gdy w pewnym momencie powiedziałam, że to moje pierwsze Święta w takim wydaniu.

Bo to prawda. To takie mocne podsumowanie tego roku. Tego, co się w nim wydarzyło.

W nowym czekają mnie kolejne wyzwania, bo wiem już, że tutaj po urlopie nie wrócę.

Ale tym będę martwiła się w przyszłym roku. Teraz chłonę i cieszę się tym, czego mogłam doświadczyć.

W sklepie, na spacerze, u fryzjera, u kosmetyczki, u lekarza,w aptece, w szpitalu, na stacji benzynowej, w mieście, nad jeziorem, w lesie, w domu.

Sama, z podopiecznym, z jego rodziną, przyjaciółmi, znajomymi.

Jako ONA...

 

Z życia Lukrecji Kowalskiej

Pokochać swoje ciało

Tak było

[2011-2013]

 

Koniec roku 2014.

Czy już akceptuję siebie taką jaką jestem?

Myślę, że mogę odpowiedzieć w pełni zgodnie ze swoimi odczuciami „TAK”.

Nie mam problemu z tym, ze się podniecam, lubię jego widok. Powoli zaczynam oswajać się z myślą, że latem założę legginsy, pod spód stringi, na górę krótki topik. Tak, jak tego lata, ale z biustonoszem, a być może także ze sztucznym biustem i makijażem.

Ta droga była długa i pełna zwrotów, ale od czasu do czasu czułam tak, jak obecnie, co ilustrują robione wtedy zdjęcia.

Sama w swoim pokoju. Sama na basenie. Sama w piwnicy. Sama przed lustrem. Sama pod prysznicem.

Męski striptiz w klubie. Występy na scenie i parkiecie, gdzie nie ukrywałam tego, jak jestem zbudowana, wręcz przeciwnie i cieszyłam się wrażeniami. Pierwsza profesjonalna sesja fotograficzna Sin Session II.

Sex. Z nim, z nią. Tylko we dwoje. Z widzami.

I jak teraz wracam pamięcią do tych chwil, nigdy nie patrzyłam na nie z obrzydzeniem. Po prostu, były okresy, gdy ich nie oglądałam.

Ale także oglądając, podczas edycji materiałów do cyklu o czasie, gdy moja pasja kobiecości to był klasyczny transwestytyzm fetyszystyczny, moje nagie zdjęcia, nie czułam odrazy, wręcz, o czym zresztą piszę w mojej historii, wtedy chyba najpełniej przełamałam się w sposobie akceptacji tego, jak jestem stworzona.

Jedyne co mi przeszkadzało, to włosy na ciele. Pamiętam, jak pierwszy raz ogoliłam swoje strefy intymne, to nie mogłam się nacieszyć, tym bardziej, że nie mogłam dalej tego robić i z rozpaczą patrzyłam, jak z powrotem zarastam...

A pierwszy raz ogolone całe ciało. To było coś niesamowitego.

Dlatego, jak tylko mogłam już, najpierw zaczęłam się golić, a potem depilować. I tak jest do dzisiaj. I tak już pozostanie.

Sama siebie zapytałam, czy jest tu nauka czegoś ?

Tak. Zdecydowanie.

Nauka akceptacji siebie, a bez tego nie miałaby sensu żadna lekcja stylizacji czy makijażu. Był czas, gdy próbowałam udawać kogoś innego, oszukiwać przyrodę, oszukiwać przechodniów i siebie samą.

To nigdy się nie udawało.

Teraz, także dzięki tym lekcjom, w pełni siebie akceptuję i nie muszę niczego udawać.

 

Z życia Lukrecji Kowalskiej

Pokochać swoje ciało

U celu

[2014-2015]

 

Przygotowując prezentację do poprzedniego rozdziału zapragnęłam zrobić sobie sesję aktu.

Najpierw zabawy w wannie, połączenie moich pasji, gdzie w pewnym momencie zaczęłam ponownie, po długiej przerwie, go fotografować. Wręcz wysuwać na plan pierwszy.

Pewnego dnia po wyjściu z wanny, nasmarowaniu balsamem całego ciała, założyłam balerinki i zobaczyłam, jak z moimi czerwonymi hybrydowymi paznokciami prezentuje się moje nagie ciało...I nie byłabym sobą, gdybym nie dodała jakiegoś ozdobnika, a że mam fajny elastyczny pas...

Jak wszystkie sesje w tym miejscu, stałam przed lustrem, i nie czułam się źle widząc w nim swoje nagie odbicie...

A że potem pojawiło się jeszcze kilka pomysłów, spoglądałam w lustro lub obiektyw aparatu jeszcze kilkakrotnie...

 

Część szóstą zaczynam od kilkuczęściowego cyklu na wybiegu. W końcu dusza modelki, która we mnie tkwi, musi co jakiś czas dać o sobie znać w jakiś nietuzinkowy sposób...

Ciąg dalszy nastąpi...

bottom of page